Waga od dwóch dni wskazuje 119kg. Nie wiem czy to przez to, że woda, która miała zejść, już zeszła i teraz zaczyna się zwykły proces chudnięcia czy przez to, że okres, który mi się spóźnia już półtora tygodnia, w końcu nadchodzi?
Tak czy inaczej w żadnym razie się nie podłamuję. Powolutku acz do celu. Zresztą nie mogę zbyt szybko chudnąć, bo będę cała obwisła.
Jedzenie mniej nie sprawia mi większego problemu. Wieczorem też umiem sobie odmówić przekąsek co było niemożliwe przy poprzedniej dawce kwetiapiny. To wyglądało tak, że brałam tabletkę i po pół godziny leciałam do lodówki, bo miałam ogromną ochotę na coś. A potem jeszcze potrafiłam się w środku nocy obudzić i zrobić to samo. Zdarzało mi się nawet obiady robić o pierwszej w nocy. Koszmar jakiś.
Widziałam się wczoraj z przyjacielem, w którym jestem w swoistym friendzone. W sensie mi się on podoba, a z jego strony nie iskrzy. I uprzedzam, że tutaj nie chodzi o moją wagę, bo on mnie znał jak jeszcze ważyłam 52kg, więc zna mnie w każdej odsłonie. Po prostu nie iskrzy i tyle. Tak czy inaczej przegadaliśmy blisko cztery godziny. Wreszcie dobrze spałam w nocy, nie budziłam się co pół godziny (odstawianie kwetiapiny ma swoją cenę...). Jestem niewyspana, bo spałam krótko, ale przynajmniej bez tych przebudzeń.
Z jedzeniem dzisiaj będzie gorzej, bo nie mam nic do pracy do jedzenia, a już nie zdążę np. ugotować ryżu. Będę zmuszona kupić sobie bułki. Kupię jedną z salami, a drugą z szynką i z serem. Popołudniu jak wrócę to ugotuję sobie woreczek ryżu, którego zjem 1/4. Także będzie ok. 1300kcal dzisiaj.
Dostałam info pod tą notka od Narcyzy, że przeszkadza jej zostawianie przeze mnie adresu bloga w komentarzach. Robię tak, bo mi samej jest wygodnie, gdy zostawiacie swoje. Jeśli komuś jeszcze to przeszkadza to niech da znać (tylko proszę bez dwudziestu wykrzyknikow) :)